Jakiś czas temu natrafiłem na spot kampanii społecznej mającej zapobiegać nadmiernej prędkości. Przyglądałem się też dyskusji pod wideo. W końcu uznałem, że muszę o tym napisać artykuł, bo sprawa jest istotna. Co więcej czuję, że z Twoją pomocą – możemy coś NAPRAWDĘ zmienić!

Na samym początku obejrzyj sobie poniższy filmik, który zbudza aż tyle kontrowersji.

Moim zdaniem wideo jest dobrze wykonane i ma ciekawe przesłanie – ale niestety NIE ZADZIAŁA.

Krótki spot z mądrym przekazem zwyczajnie nie wystarczy, aby zmienić zachowanie kierowców. Za chwilę powiem dlaczego tak myślę i podam też, moim zdaniem, skuteczniejsze rozwiązanie.

Ludzie i ich opinie

Ludzie komentujący to wideo mają różne zdania.

Jedni uważają, że wina leży po stronie tego, kto wymusza pierwszeństwo – drudzy, że to wina tego, kto jechał za szybko – a inni, że wina jest po obu stronach.

Jedni karcą „głupotę” kierowcy, który wyjechał – drudzy „głupotę” tego, co jechał za szybko.

A jeszcze inni narzekają na stan dróg, produkcję za szybkich samochodów, brak wyobraźni lub niepotrzebny pośpiech.

A ja mam JESZCZE INNE zdanie. Nie chodzi o prędkość, przepisy, głupotę, wyobraźnię, drogi, szybkie samochody ani pośpiech. Chodzi o coś ZUPEŁNIE INNEGO.

A o co? Zacznijmy od początku…

Wszystkiego nie przewidzisz

Wiele osób sądzi, że jako najlepsi kierowcy na świecie są w stanie jechać bardzo szybko, a mimo to dojechać bezpiecznie na miejsce.

(Ekhm… Sam też do nich należę, więc nie będę udzielać kazań – po prostu będę trzymał się faktów.)

Przyjrzyjmy się temu bliżej.

Są sytuacje na drodze, których NIE DA się przewidzieć. Nigdy.

Może wyskoczyć na drogę zwierzę, dziecko wykopie piłkę, będzie dziura w drodze, gałąź, wypadek za zakrętem, ktoś będzie cofał lub wyprzedał na trzeciego.

To losowe sytuacje, z których zdajemy sobie sprawę, ale NIGDY nie wiemy, kiedy się wydarzą.

Czy znasz historię jednego z najlepszych, polskich kierowców rajdowych? I nie mówię tutaj o Robercie Kubicy, tylko o Januszu Kuligu.

Czy wiesz jak zginął? W jego samochód uderzył pociąg na STRZEŻONYM przejeździe kolejowym. Nie popełnił błędu. Popełniła go dróżniczka, która nie opuściła szlabanu i nie zaświeciła czerwonego światła.

Właśnie dlatego nie ma sensu spierać się kto miał rację, kto miał pierwszeństwo, kto popełnił błąd – bo w ostatecznym rozliczeniu – ginie człowiek. A tego chcemy uniknąć.

Nieważne czy winny jest kierowca, który jedzie za szybko, czy ten który wyjeżdża, czy pieszy, który nie spojrzy. Nie chodzi o to, kto się pomylił, bo ludzie zawsze będą popełniali błędy.

A więc nie tędy droga.

Możesz być mistrzem kierownicy – ale i tak będziesz musiał zmierzyć się z nieprzewidywalnością życia. I nie dotyczy to tylko jazdy samochodem. To samo może stać się podczas jazdy na nartach, sankach, wrotkach czy w wózku sklepowym.

Głupie zbiegi okoliczności zawsze się zdarzały i wciąż będą się zdarzać – BEZ ZGLĘDU NA TWOJĄ PRĘDKOŚĆ.

Dlatego nie twierdzę, że ZAWSZE masz przestrzegać przepisowej prędkości, bo wiem, że nawet przepisy czasem nic nie pomogą.

Nie ma też sensu być zawalidrogą, jechać lewym pasem 50 km/h i blokować kogoś z tyłu – tylko dlatego, że jedziesz zgodnie z przepisami.

Czy to znaczy, że masz zawsze jeździć z maksymalną prędkością?

Jasne, że nie. Chodzi o coś innego.

Szybko i za szybko

Według mnie można jeździć „szybko”, ale problem zaczyna się, gdy jedziemy „za szybko”.

Tylko jest jeden problem. Ciężko jest wykryć ten magiczny próg, gdy z „szybko” robi się „za szybko”.
A w zasadzie nie da się tego zrobić, bo jest on za każdym razem inny.

Czasem jadąc tylko 20 km/h może się to okazać „za szybko”. A w innej sytuacji 150 km/h będzie tylko „szybko”.

O tym czy jechaliśmy „za szybko” dowiadujemy się dopiero po fakcie, czyli po kolizji lub wypadku.

Gdy 20 km/h okazuje się „za szybko”

Sam się kiedyś przekonałem, że nawet jadąc bardzo powoli – można jechać „za szybko”.

Godzina 6:50. Niewielki ruch na drodze. Przede mną jedzie samochód. Skręcamy w prawo, aby dołączyć się do głównej drogi. Właśnie przebudowano skrzyżowanie i USUNIĘTO pas dołączający.

Zwalniam do 20 km/h. Patrzę w lewo. Mocno w lewo. Prawie przez boczą, tylną szybę. Tak już genialnie zaprojektowali skrzyżowanie…

Ku mojej radości – widzę, że ZUPEŁNIE nic nie jedzie. Kontynuuję jazdę jednocześnie odwracając się z powrotem.

Ku mojemu zaskoczeniu – samochód przede mną stoi w miejscu.

Przyciskam mocno hamulec – wiedząc, że już nie mam szans wyhamować…

Buwruu-bułum! (uderzenie w tył).

Jak widzisz, nie chodzi o samą prędkość – chodzi o „za dużą” prędkość. A w tym przypadku zgodzę się, że WOLNIEJSZA jazda byłaby rozwiązaniem. Ale o tym powiem później.

Indywidualny próg szybkości

Jeśli chodzi o prędkość, to zachodzi tutaj ciekawa zależność.

Każdy ma jakiś próg szybkości, która wydaje mu się właściwa. Dla jednej osoby dana prędkość może być komfortowa, a dla innej już nie. Stąd różnice w ich zachowaniu na drodze.

Kierowca określa własny próg szybkości przeważnie na podstawie swojego doświadczania. Pamięta, że w zimie lepiej jechać trochę wolniej, a w lecie można przycisnąć. Zna też możliwości samochodu (i swoje). Widzi także co się dzieje na drodze. I z tego miksu wybiera prędkość, z którą chce się poruszać.

Przepisy natomiast stanowią dla nas TYLKO WSKAZÓWKĘ. Jest zakręt i ograniczenie do 30 km/h? Można go spokojnie pokonać jadąc 50 km/h i nic się nie stanie.

Dlatego kierowca zaczyna mieć ograniczone zaufanie do przepisów. Zapala się pomarańczowe światło – jedzie dalej, bo wie, że inni mają jeszcze czerwone.

Tak tworzy się własny kodeks jazdy. I w ten sam sposób każdy wypracowuje swój indywidualny próg szybkości.

W dalszej części tego artykułu zastanowimy się, jak można OBNIŻYĆ ten próg u kierowców, bo o to przecież chodzi. Ludzie mają jeździć wolniej, tak?

Pośpiech

Można powiedzieć, że kierowcy jadą szybko, bo im się śpieszy. Pytanie tylko w ilu przypadkach NAPRAWDĘ im się śpieszy?

Chyba niemożliwe jest, aby ktoś się ZAWSZE śpieszył, prawda? Przecież wystarczy wyjechać trochę wcześniej i będziemy na czas.

Mam wrażenie, że wielu z nich po prostu wyrobiło sobie taki styl jazdy. Jadą szybko – bez względu na to, czy muszą czy nie. Mogą też zwyczajnie CZERPAĆ PRZYJEMNOŚĆ z szybkiej jazdy. Lubią pierwsi ruszyć ze świateł, wykorzystać okazję do wyprzedzenia i wykazać się umiejętnością utrzymywania płynności ruchu.

Taka jazda MUSI być powiązana z jakąś przyjemnością, bo w innym przypadku kierowca by tak nie jechał. Dotykamy tutaj kluczowej kwestii, którą rozwinę później.

A czy pośpiech może być usprawiedliwiony?

Oczywiście. Istnieją sytuacje, w których możemy go zaakceptować. Dajmy na to pożar i straż pożarną. Wtedy zgadzamy się na szybką jazdę.

Straż pożarna jedzie szybko i może to robić. Tylko czym różni się od innych samochodów?

Ma sygnały i pierwszeństwo. A więc ma większą szansę UNIKNIĘCIA kolizji, co nie znaczy, że takowe się nie zdarzają.

Jednak w przypadku pojazdu uprzywilejowanego chodzi o coś innego.

Kierowcy są inaczej UWARUNKOWANI na takie pojazdy, dlatego często jadą wtedy wolniej. Innymi słowy zostali nauczeni, aby zwolnić i być bardziej uważni, gdy jedzie coś na sygnale.

Ale to tylko przykład jednej sytuacji. A jak uwarunkować kierowców na zwalnianie przed przejściem, przed zakrętem itd.? Myślę, że jest tylko jedno rozwiązanie.

Trzeba sprawić, aby kierowca CHCIAŁ JECHAĆ WOLNIEJ.

Nie można mu tego KAZAĆ. Nie ma też większego sensu go za to KARAĆ. Bo jak widzimy do tej pory to się po prostu NIE SPRAWDZA.

Nie wystarczy też pokazywać mu zdjęć z wypadków, ani tłumaczyć, że coś się może stać na drodze itd. Większość kierowców to wie. A mimo to – jadą szybko.

Podobnie jest np. z palaczami. Czy myślisz, że oni nie wiedzą, że palenie szkodzi? Oczywiście, że wiedzą. A czy napis na paczce „palenie zabija” coś pomaga? Niewiele.

Więc problemem nie jest BRAK ROZUMU lub BRAK WYOBRAŹNI.

Karać, karać, karać

Chodzi o to, że w naszym systemie w żaden sposób NIE NAGRADZA SIĘ wolnej jazdy. Kierowca w żaden sposób nie jest zachęcany, aby zwolnić. Wręcz przeciwnie – jest straszony mandatami i fotoradarami.

Gdzieś słyszałem, że w pewnym zagranicznym mieście jest ustawiony fotoradar, który WSZYSTKIM robi zdjęcia. Jednak jest to inny fotoradar. Wśród zrobionych zdjęć wybiera się losowo kierowcę, który wygrywa nagrodę – jeśli jechał zgodnie z przepisami. I jak to działa? Kierowcy zwalniają, nie dlatego, że boją się mandatu, tylko dlatego, bo chcą wygrać.

Tak działa ludzki mózg. Możemy kogoś zmusić do wolnej jazdy każąc go – lub zachęcić, aby sam zechciał jechać wolniej – nagradzając go.

A z mandatami jest jeszcze inny problem. Jeśli dostaniesz mandat w konkretnym miejscu – jest duża szansa, że będziesz przestrzegał przepisów, ale TYLKO W TYM MIEJSCU. Twój mózg zapamięta, że tutaj trzeba mieć się na uwadze, bo może spotkać Cię cierpienie.

A może fotoradar?

Wiele osób uważa, że fotoradary są dobrym rozwiązaniem na zbyt szybką jazdę.

Nie zgadzam się z tym.

Jeśli byłyby dobrym rozwiązaniem, to nie robiłyby zdjęć, BO NIE MIAŁYBY KOMU. Dopóki fotoradary robią zdjęcia – to znaczy, że nie są takie skuteczne. Osiągają tylko połowiczny sukces. Zawsze znajdzie się ktoś, kto przekroczy prędkość i dostanie fotkę.

Ten sposób raz działa a raz nie. Ale nie ma się co dziwić. Działanie fotoradarów jest oparte na niewłaściwych założeniach.

Sprawiają, że kierowcy zwalniają, ale TYLKO tam gdzie są umieszczone aparaty. A to jest warunkowanie tylko na konkretne miejsca. Podobnie jak na pojazd uprzywilejowany. Jedna sytuacja i jedno miejsce. Aby to działało potrzeba fotoradaru na każdym rogu. I do tego się dąży…

Fotoradar należy do systemu kar. Ma karać za złe zachowanie. W rezultacie kierowca zwalnia, bo NIE CHCE mandatu, a nie dlatego, że CHCE jechać wolniej. Brakuje tu zachęty do wolniejszej jazdy. A brak kary to nie zachęta.

Głupotą jest w tym przypadku chwalenie się, że po zainstalowaniu fotoradaru liczba wypadków w danym miejscu zmalała. To tak jakby chwalić się, że po zamknięciu dziecka w piwnicy – przestało płakać. Sukces.

Dobre rozwiązanie?

Jak wspomniałem wcześniej – moim zdaniem jedynym rozwiązaniem jest SPRAWIENIE, ABY KIEROWCA CHCIAŁ JECHAĆ WOLNIEJ.

To powinien być wyznacznik każdych działań mających wpłynąć na zachowanie kierowców.

Dopóki kierowca sam nie będzie chciał jechać wolniej – to żadne kary nie pomogą. Wywołają tylko bunt. Kierowcy będą zakładali antyradary i za wszelką cenę próbowali unikać kar. Będą zwalniali przy fotoradarach – a cisnęli wszędzie indziej.

Siłą nie zmienimy ludzi. Palenie na stosie nic nie da. Ciągłe karanie po prostu NIE DZIAŁA. Potrzebujemy inteligentnych rozwiązań. POTRZEBUJEMY ZACHĘTY.

Zachęty

No dobrze. Ale jakie moglibyśmy wprowadzić zachęty?

Nagrody

Jeden z przykładów podałem wcześniej. Losowanie nagród za przepisową jazdę. A skąd fundusze na nagrody? Rzecz jasna z mandatów! Trzeba by jeszcze pomyśleć nad sposobem oceniania kierowców, aby było wiadomo, że ktoś naprawdę cały czas jeździ wolniej.

A dla kierowców, którzy naprawdę potrzebują adrenaliny z szybkiej jazdy mogłyby być sponsorowane jazdy samochodami wyścigowymi na torze. Oczywiście sponsorowane przez kierowców, którzy nie przestrzegają przepisów.

Innymi rodzajami nagród mogłyby być dyplomy, wyróżnienia, naklejki na auta „najbezpieczniejszy kierowca” i inne tego typu „głupoty” za jazdę zgodnie z przepisami. Ludzie lubią się chwalić czym się da. Takie niby bezwartościowe wyróżnienie dobrze by wyglądało u niektórych na ścianie lub na samochodzie.

Lepsze drogi

Większa ilość autostrad zmniejszyłaby liczbę wypadków. Tylko jak to możliwe? Znów chodzi o warunkowanie i zmienienie indywidualnego progu prędkości. W Niemczech ludzie przeważnie jeżdżą po mieście 50 km/h, bo wiedzą, że za chwilę wyjadą na autostradę i będą mogli jechać 150 km/h.

U nas tak nie ma. W mieście można 50 km/h, a poza miastem też 50 km/h – bo dziury, zakręty i co chwila teren zabudowany z 3 domami na krzyż. To nie zachęca do wolnej jazdy. Dlatego wielu kierowców jedzie szybko tam gdzie się da, a nie gdzie można – bo prawie nigdzie nie można…

Pożyteczne korki

Czas spędzony w korku często jest uznawany za zmarnowany. Jednak można go wykorzystać do czegoś dobrego. Możemy zachęcić kierowców do słuchania w samochodzie np. płyt edukacyjnych lub do nauki języka obcego. W ten sposób ludzie stojąc w korku nauczyliby się przy okazji kilkunastu słówek w innym języku. Wtedy nie mieliby wrażenia, że „marnują czas” w korku i nie musieliby go nadrabiać szybką jazdą.

Co my możemy zrobić?

Na tę chwilę mam tyle pomysłów na zachęty, ale jestem pewien, że gdyby zebrało się przy tym kilka myślących osób – wymyśliliby wiele więcej (i lepszych) rozwiązań.

Tylko skąd wziąć takie osoby? Na pewno nie ma co liczyć, że KTOŚ POWINIEN SIĘ TYM ZAJĄĆ. Bo to my – ja i Ty – powinniśmy się tym zająć. Ja wykonałem mały krok i napisałem ten artykuł, a Ty możesz udostępnić go większej grupie ludzi. Oczywiście jeśli uważasz, że to co napisałem MA SENS.

Jeśli się postaramy, te pomysły dotrą w końcu do osób, które mają bezpośrednie MOŻLIWOŚCI I ŚRODKI, aby coś zmienić.

Artur Wójtowicz
wizjoner.org